- Do Niemiec w 2011 wyjadą nieco inni ludzie niż na Wyspy w 2004. Osoby bez konkretnego fachu nie mają czego szukać u sąsiadów. Powszechnie wymagane są znajomość niemieckiego i udokumentowane kwalifikacje zawodowe, a to wysoko postawiona poprzeczka. Tym razem praca czeka głównie na fachowców z doświadczeniem. Pojadą tam, żeby w kilka miesięcy zarobić dużo pieniędzy i wrócić do domu, a potem przyjechać ponownie. Nikt nie jest bardziej niż oni zainteresowany dobrym wizerunkiem za Odrą. Rozróby i kradzieże w wykonaniu rodaków będą nierzadko tępić sami, żeby nie ucierpiała ich własna reputacja – przekonuje Artur Ragan.

- Warto też pamiętać, że dla wielu specjalności zawodowych rynek pracy w Niemczech jest otwarty od kilku lat. W żadnej niemieckiej grupie zawodowej nie eksplodowało bezrobocie. Za Odrę nie wybiera się żaden ze znanych mi lekarzy ani specjalistów IT – dodaje.

Polak pod lupą niemieckich mediów
Im bliżej majowej daty, tym strach niemieckich przedsiębiorców przybiera na sile. Świadczy o tym rosnące zainteresowanie ze strony niemieckich mediów, które dopytują o kandydatów w Work Express, a nierzadko same starają się dotrzeć do nich na własną rękę.

- Szczególnie często pojawiają się pytania o ludzi, którzy nigdy nie pracowali w Niemczech i nie wykluczają osiedlenia się tam na stałe. Z rozmów bezpośrednich wynika, że podobnie jak większość Niemców, obawiają się exodusu, podobnego do tego z lat 2004-2007. Tłumaczenie im, że Niemcy nie są już dla Polaków „ziemią obiecaną” często spotyka się z niedowierzaniem i jest interpretowane jako „urzędowy optymizm” – dodaje Artur Ragan z Work Express.